W te wakacje przejechałem na rowerze kilkaset kilometrów. To konkurs internetowy o przydrożnych kapliczkach dał mi jakąś motywację, cel podróży. Choć jazda na rowerze sama w sobie jest pożyteczna, bo nawet sama droga może być celem,

nie sposób nie zauważyć po drodze tych wszystkich mijanych krzyży i kapliczek. 

 

 

 

Wtedy wystarczy się tylko zatrzymać, odsapnąć przy okazji i czytać inskrypcje wyryte na drzewie lub kamiennym cokole. To przeszłe pokolenia pozostawiły nam po sobie takie znaki drogowe. Tak sobie myślę, że w dzisiejszym czasie niezwykle potrzebne. Może wskażą właściwą drogę tym wszystkim, którzy zechcą do Ojczyzny wrócić z dalekiego świata, a nam na pewno wskazują kierunek w którym powinniśmy iść.

 

Kończą się wakacje. Przejechałem dzisiaj sześćdziesiąt kilometrów na rowerze. Średni wynik, ale czuję już zmęczenie, bo jest upalnie. Żadnego chłodu. Nawet w cieniu stoi nagrzane powietrze, a w słońcu jak w chlebowym piecu. Żar leje się z nieba. Henryk już skręca do swojego domu, a ja jadę jeszcze kilometr. Przejeżdżam obok kościoła w Żabnie i wtedy dopada mnie myśl, że jeżdżę po okolicy bliższej i dalszej, by zobaczyć jakąś figurę, czy krzyż, wysłuchać o nich ciekawych opowieści, zrobić fotografię, by tym wszystkim podzielić się z innymi na internetowych stronach konkursu „Kapliczki polskie – w różańcu róża ukryta rozkwita”, a o tym najnowszym i moim zdaniem najpiękniejszym krzyżu na Powiślu byłbym zapomniał.


Zapuszczamy się czasem aż do Wiślicy w  Świętokrzyskie. Byliśmy też dwa razy w Chotelu Czerwonym, gdzie średniowieczny murowany kościółek podziwialiśmy ze wzruszeniem, a proboszcz opowiadał nam o tej świątyni i pokazał ogromny krzyż z ukrzyżowanym Jezusem ponadnaturalnej wielkości. Mówił z dumą, że prawdopodobnie jest jeszcze sprzed bitwy grunwaldzkiej, a został ofiarowany przez fundatora budowy tego kościoła Jana Długosza w roku 1440. Krzyż przeniesiono tutaj z królewskiego Krakowa. Oglądamy z Henrykiem te krzyże i kapliczki w okolicznych miejscowościach. Ja, pewnie dlatego, że to takie polskie i wpisuje się to w moje zainteresowania przeszłością i kulturą, a przede wszystkim, że te figury i kapliczki są jak paciorki różańca rozsypane po polskich gościńcach. Czytamy z Henrykiem inskrypcje, rozpoznajemy świętych po przydanych im atrybutach, zachwycamy się rzeźbą, kompozycją, a czasem nawet prostota i prymitywizm rzeźby urzeka nas, bo te krzyże, figury i kapliczki mają od wieków prawo obywatelstwa na naszej ziemi.

 

Nie wiem dlaczego te figury współczesne nie wywołują we mnie takich emocji i wzruszeń. Może te wizerunki są jak za bardzo fabryczne? A na pewno nie omodlone tak jak te starsze. Zbyt mało w nich ludzkiego zawierzenia. Na pewno nie ma w nich potu i duszy artysty. Święci tacy teflonowi, zabezpieczeni szkłem, a cokoły z betonu obłożone płytkami ceramicznymi lub tynkiem rezimar. Dla  mnie zbyt nowocześnie. Lubię tradycyjne wyobrażenie świętych na cokołach i krzyżach, a jeżeli już nowocześnie, to sama forma ma trafiać w sedno treści, zmuszać do myślenia i poruszać. Rzadko takie można spotkać w naszym krajobrazie.  Gdy spotykam Chrystusa w jego cierpieniu widocznym na umęczonej twarzy, nie chcę by mnie coś rozpraszało, kierowało moją uwagę na materię rzeźby. Drewno i kamień to materiały naturalne już od wieków, przynależne do gotyku i przez barok do współczesnej sztuki ludowej. Choć zmieniała się forma, nie zmieniła się ani na jotę istota bożej obecności na krzyżu i świętych obcowanie w płaskorzeźbach. Nawet ludowość przydała Jezusowi  boskości we frasobliwym wyobrażeniu.

 

Henryk jeździ, by na te rzeźby Chrystusa i świętych się napatrzyć, zrozumieć motywacje dawnych twórców, przetworzyć w sobie to wszystko na własny język sztuki.

 

Mimo zmęczenia zajeżdżam jeszcze do ogrodu różańcowego przy kościele św. Ducha w Żabnie. Dobre światło pada na krzyż postawiony w cieniu brzóz w roku 2016 dla uczczenia 1050-lecia chrztu Polski. To w całości inicjatywa, dzieło i dar mojego kolegi Henryka Korusa dla społeczności wiernych naszej parafii. Sam krzyż z akacjowego drewna bogato rzeźbiony w Arma Christi. Postać ukrzyżowanego Jezusa osłonięta stylowym daszkiem przed działaniem deszczu i śniegu.

 

Byłem świadkiem powstawania tej rzeźby. Henryk włożył w to dzieło całe swoje serce, chęci i myśli. Tak jak nigdzie indziej objawił się tutaj jego kunszt artysty. Fizjonomia Jezusa uczłowiecza to drewno, bowiem każda kostka, mięsień, bolesne napięcie ciała, spojrzenie już zza powiek i poza Ukrzyżowanego wywołuje emocje. Czerpał Henryk z najlepszych wzorów. To ta kontemplacja rzeźb w Radgoszczy, Zawierzbiu, czy w Gruszowie Wielkim odcisnęła na nim swoje piętno.

 

U stóp Jezusa stoi matka jego z twarzą tak boleśnie skamieniałą jak słup soli. I Jan też smutny. Dokonują się tu na krzyżu po ludzku rzeczy ostateczne. Świadkowie umierania Jezusa są tego po ludzku świadomi.

 

Poniżej z boku pionowej belki krzyża na konsolce stoi figura księżnej Dobrawy - matki chrzestnej Polski. Z drugiej strony książę Mieszko I. To on przyjął chrzest dla swoich poddanych w roku 966. Oba te wizerunki łączy godło Polski – piastowski orzeł.

 

Poniżej płaskorzeźba wyobrażająca chrzest Jezusa w Jordanie. Jezus, Jan Chrzciciel i Duch Święty w postaci gołębicy.

 

Wraz z chrztem Polski rodziła się jej państwowość i budowała tożsamość narodu. Jeszcze wszystko u podstaw, jeszcze pierwotne i nietrwałe, i nowe. Musi okrzepnąć zanim zrzuci z siebie pogaństwo. A krzepnie wraz z krwią pierwszych polskich męczenników św. Wojciecha  i św. Stanisława Biskupa. Artysta umieścił ich figury po bokach krzyża na wysokości płaskorzeźby przedstawiającej chrzest Jezusa.


Na to wszystko, na ten akt chrztu i męczeństwa świętych, na historię Polski, a także na akt Chrystusowego odkupienia przez śmierć na krzyżu i niewysłowiony żal matki Jezusa i jego ucznia Jana, z arkadki na szczycie krzyża patrzy Chrystus Frasobliwy.

 

Chrystus Frasobliwy przybrał postać spracowanego chłopa, pod którym kolana się już ugięły i siadł na kamieniu. Głowę zafrasowaną podparł, bo opadała mu nieustannie pełna trosk i myśli posępnych. Patrzy w dół zrezygnowany, ze swoim  marnym losem  pogodzony. Takie myśli mnie nachodzą, gdy widzę  gdzieś kapliczkę z figurą Jezusa Frasobliwego z twarzą pełną trosk człowieczej niedoli. Powieki ma spuszczone i patrzy w ziemię smutny i ascetyczny. Cierniowa korona jak obręcz oplata mu głowę kolczastych wieńcem. Dłonią spracowaną podpiera prostym gestem całą głowę, od trosk ciężką, obolałą i frasunku pełną. Widziałem jak Henryk rzeźbił tego Chrystusika do tej arkadki na szczycie krzyża. Mówił, że wręby dłuta chcę zostawić, by smutek i zatroskanie przedstawić niewygładzone, nie oszlifowane, jak życie chłopskie ciężkie, toporne i jak jego los kanciaste. Chrystus Frasobliwy jest jak  towarzysz niedoli. Lżej człowiekowi, gdy troski z innymi dzieli. Jak w tym ewangelicznym przykazaniu: „Jeden drugiego brzemiona noście”.

 

Zatroskał się, zadumał Frasobliwy, ale jest cierpliwy. Podparł zmęczoną głowę i patrzy. Tak po chłopsku patrzy, bo to chłopskie wyobrażenie Boga-Człowieka.

 

Proboszcz żabnieńskiej parafii – gospodarz tego miejsca polecił przed krzyżem umieścić stalową kotwicę jako symbol trwania polskiego narodu przy wierze naszych przodków, zapoczątkowanej chrztem w roku 966.


Figury, kapliczki i krzyże przydrożne, to dziedzictwo, które pozostawiły nam przeszłe pokolenia. Ich forma jest przetworzona przez wyobrażenie, tęsknoty, nadzieje i oczekiwania naszych dziadów. Zdeterminowana losem mieszkańców i fundatorów. Takie widoczne znaki tkwią w naszym pejzażu.

Autor tekstu: Pan Adam Tomczyk